środa, 27 lipca 2016

Hej Mała! Mogę cię wybrille'ować?

   Wiele osób z dysfunkcjami wzroku wstydzi się do nich przyznać przed nowo-poznanymi znajomymi ze zdrowego środowiska. Jednak nie zawsze można tego uniknąć. Jak to wygląda w praktyce i jak przekształcić nasz problem w atut?

   Wzbudzanie współczucia niczym wygłodzony piesek z Animal Planet!

   Nie ukrywajmy. Bardzo często kiedy dowiadujemy się, że ktoś jest w jakimś stopniu niepełnosprawny, to budzi się w nas istna empatia. Wiele razy spotkałem się z próbą pocieszenia mojej osoby słowami:

   - Nie martw się! Ja też mam dużą wadę wzroku i widzę podobnie jak ty!
Gówno prawda, ale kto by chciał się licytować, kto ma większe problemy ze zdrowiem. Szkoda wysiłku i nie oto tu przecież chodzi ;)

   Duże znaczenie ma podejście osoby niepełnosprawnej do tematu swojej dysfunkcji.

   Przykładowo, ja staram się nigdy nie mówić o swoich problemach ze wzrokiem na samym początku znajomości, jeżeli sytuacja tego nie wymaga. Nie da się tego uniknąć, kiedy z kimś współpracujemy, albo wymagamy od kogoś pomoc. Lepiej postawić kawę na ławę, niż wprowadzać naszego znajomego w konsternacje, lub poczucie przebywania z idiotą. Niestety, ale często tym skutkuje nasz brak chęci do ujawnienia się.

   Fajnie, jeżeli temat problemu z wzrokiem wyjdzie w czasie luźnej rozmowy. Przykład z życia:

   - Kiedy zamierzasz zrobić sobie prawko?

   - Wiesz co, raczej nie będę mógł, bo mam problemy ze wzrokiem i lekarz mi raczej nie pozwoli.

   Najpewniej wasz rozmówca zacznie wypytywać o szczegóły, ale im bardziej będziecie o tym mówili, jak o czymś normalnym, tym lepiej on to przetrawi. Tak naprawdę dla medycznego laika każdą chorobę można zaprezentować, jako śmiertelną lub znieść ją do rangi przeziębienia ;)

   Co jeśli powiem o swoim problemie na początku znajomości?

    Podkreślisz, że naprawdę masz problem. Taki znajomy może się najzwyczajniej w świecie przestraszyć i każde twoje następne działanie oceniać będzie przez pryzmat niepełnosprawności. Znam co najmniej dwie osoby, które uwielbiają opowiadać o swojej historii zdrowotnej, co przypomina monodramy z poczekalni NFZ wystawiane przez moherowe berety. Mój kolega nie raz zraził tym do siebie nowo-poznaną laskę, która ewidentnie wpadła mu w oko. Był on przekonany, że jego problemy są tak widoczne, że lepiej jak będzie o nich mówił na samym wstępie

   Poczucie humoru – cenniejsze, niż złoto!

   Genialną sprawą jest, jeśli potraficie żartować ze swoich problemów. Okazywać tym samym dystans do samych siebie. Ludzie bardzo to sobie cenią, bo dajecie im poczucie komfortu przebywania w waszym towarzystwie. Nie boją się wtedy zapytać o coś co potencjalnie mogło by nas urazić. Pamiętajcie jednak, że nic na siłę. Póki sami nie wyluzujecie wobec własnych problemów, inni po dłuższym, bądź krótszym czasie dostrzegą to.

   Kiedy Wasza dysfunkcja może Wam pomóc? (INFO DLA PANÓW)

   Pisząc to pewnie wyjdę na lowelasa, ale uwierzcie mi, że robię to jedynie dla potrzeb społeczno- edukacyjnych ;) Drodzy Panowie! Problemy ze wzrokiem, to idealny pretekst, żeby zbliżyć się do dziewczyny! Może niekoniecznie tekstem

   – Mogę Cię wybrille’ować, bo chciałbym wiedzieć jak wyglądasz? – choć nie twierdzę, że to się nie uda.

   Fajnie, jeżeli dziewczyna dowie się, że jest w niej coś co sprawia, że to właśnie ją widzicie lepiej, od innych ;) Czasem tak może być naprawdę… ;)

   Jestem ciekaw Waszej opinii na ten temat. Zachęcam Was do wypowiadania się w 
komentarzach oraz do pisania do mnie mailii ze wszelkimi pytaniami lub propozycjami tematów, o których chcielibyście tutaj poczytać ;)

   Do następnego!

     

czwartek, 14 lipca 2016

Ślepak na haju, czyli o UZALEŻNIENIACH!

   
   Dzisiaj przybywam do Was z tematem bynajmniej nie banalnym i jakże dotyczącym nas wszystkich, czyli UZALEŻNIENIA. Oczywiście, jak zawsze, dorzucę do tego motyw krecików, a więc będzie się działo!

  
    Nie będę ukrywał, że właśnie jestem po przeczytaniu książki Roberta Rutkowskiego (terapeuty zajmującego się uzależnieniami) „Oswoić narkomana” i dawkę mądrości, którą zamierzam tutaj przedstawić zaczerpnąłem dokładnie z tej lektury.

   Robić sobie dobrze każdy lubi!

   Każdy człowiek jest zaprogramowany na poszukiwanie przyjemności, w wyniku czego każdy z nas wytwarza w sobie pewne nawyki. Fajnie, jeżeli uprawiamy sport, bo daje nam to naturalną dawkę endorfin oraz innych hormonów, które mają podobne działanie do tych, zawartych w alkoholu, narkotykach, lekach, dopalaczach i papierosach.

   Niestety o wiele częściej wolimy sięgać po chemiczne substytuty szczęścia, co przynosi same szkody związane z naszym zdrowiem, relacjami rodzinnym, a często i majątkowymi <przeciętny polak wydaje 4, 5 tysiąca rocznie na tytoń>.
Pan Robert Rutkowski uznał wszystkie używki za narkotyki, bo wszystkie mają podobne działanie.

   Stosowane coraz częściej stają się naszymi nawykami. Podobnie jest z hazardem, seksem, czy onanizmem.

   Profesjonalnie mówi się o inteligencji emocjonalnej, czyli powiedzmy, jest to odpowiednik IQ, tylko nie mówimy tu o byciu prymusem na lekcjach w szkole, tylko o byciu prawdziwym królem dżungli w czasie przerw śniadaniowych. Umiejętność radzenia sobie w życiu. Branie na klatę różnych przeciwności losu i opanowanie przy tym emocji. Wielu ludzi sobie z tym nie radzi. Szczególnie w okresie dojrzewania, dlatego zwykle wtedy sięgamy po pierwszego papierosa itp.

   Badania dowodzą, że osoby o wysokiej inteligencji emocjonalnej nawet po spróbowaniu danej używki nie powrócą do niej, bo nie będzie ona dawała im większego szczęścia, bądź rozluźnienia, niż to, które potrafią osiągnąć na własną rękę.

   Dlaczego piszę o tym na blogu poświęconym osobom słabo widzącym?

   Nie ukrywajmy, że bycie niepełnosprawnym bardzo mocno wiąże się ze stresem. Szczególnie na etapie uczenia się radzenia ze swoimi dysfunkcjami oraz kompleksami.
Poznałem sporo osób „z blind branży”, które popadły w alkoholizm, nikotynizm, czy narkomanie. Oczywiście nie zawsze przyczyną jest wzrok, bo do tego musi dojść trochę innych czynników- brak wsparcia ze strony najbliższych, traumatyczne doświadczenia.
Niezwykle przykre jest obserwowanie, jak luzie z większym bądź mniejszym potencjałem staczają się na dno społeczne, emocjonalne, czy intelektualne.
Używki wyniszczają korę mózgową, w skutek czego ludzie uzależnieni mają problemy z koncentracją, pamięcią krótkotrwałą, zawieszają się w czasie rozmowy, alienują się od swoich znajomych…     

   Jak można poradzić sobie z takim shitem?

   Nie ma złotego środka, ale to co mnie szczególnie ujęło w czasie czytania książki „Oswoić narkomana”, to dwie bardzo proste metody.

   Nawyk za nawyk

   Błędem wielu ludzi jest próbowanie odcięcia się od np. palenia papierosów, bo chcą się pozbyć nawyku, ale tak jak napisałem na samym początku. My potrzebujemy czegoś co nam dostarczy relaksu i wyładowania. Dobrą opcją jest poszukanie alternatywy, jak choćby pływanie, czy bieganie. Oczywiście ktoś może wystrzelić z kontrargumentem

   - Nie mogę uprawiać sportu!

   To zacznij medytować! Jest naprawdę wiele sposobów rozładowania napięcia, które mogą przyczynić się do prawdziwej regeneracji naszego organizmu, a nie do jego destrukcji

   Inną ważna metoda, jest „plan na 24 h”.

   Zwykle kiedy chcemy przejść na dietę, mówimy sobie

   - Od dziś do końca życia nie tknę cukru!!
albo

   - Nie będę jadł tłustych rzeczy!

   Zwykle wymiękamy po niedługim czasie, bo nie widzimy na horyzoncie końca naszej katorgi i nasz cel wydaje się być zbyt abstrakcyjny, dlatego Pan Robert Rutkowski proponuje tryb 24 godzin.

   - Nie zjem nic słodkiego przez cały dzień!

   I następnego dnia…

   - Udało mi się! - jest motywacja, są efekty.

   Wiele podobnych metod i dobrych rad znajdziecie w książce „Oswoić narkomana”, którą serdecznie polecam każdemu.  Niedługa- w formie wywiadu. Nie tylko o narkomanach. Porusza wiele innych psychologicznych sfer dotyczących przeciętnego Kowalskiego. Dla mnie osobiście bardzo ciekawy okazał się temat wychowywania dzieci, choć nie planuję jeszcze być ojcem, ale zrozumiałem jak duże błędy popełniane przez nas są przekazywane pokoleniami i to my możemy stać się tymi, którzy to zmienią ;)

   Chętnie poczytam Wasze opinie na temat uzależnień i walki z nimi. Piszcie proszę, co Wam się podoba na moim blogu, a co mógłbym poprawić, by było lepiej. O jakich tematach chcielibyście jeszcze poczytać. Zachęcam Was również do udostępniania moich wpisów, jeżeli czujecie, że mogą one komuś pomóc, lub jeśli podobnie uważacie, że ich treść powinna obiec cały świat, aby tematy związane z osobami słabo widzącymi stawały się coraz mniejszym tabu.

   Do następnego wpisu!



poniedziałek, 11 lipca 2016

Słabo widzący + SZKOŁA AKTORSKA = ?

   Idę do szkoły aktorskiej!

   Taka myśl mi przyświecała od początku klasy maturalnej, kiedy to stwierdziłem, że nie ma dla mnie lepszego kierunku studiów, niż aktorstwo!

   Ktoś mógłby rzec - nie jesteś jedyny! Jednakże wydawało mi się, że moje argumenty pójścia do takiej szkoły były rozsądne:

   - do tej pory aktorstwo najbardziej uczestniczyło w moim życiu i sam teatr miał na mnie największy wpływ.

   - tak jak wspomniałem we wcześniejszym poście o studiowaniu- jeśli jesteś krecikiem i masz poświęcać swoje resztki wzroku na wkuwanie jakiegoś materiału, to niech to będzie chociaż coś, co ci sprawia radość.

   - nie chcę iść do szkoły aktorskiej, żeby być gwiazdą Hollywood, tylko chciałbym wykorzystać całą wiedzę i umiejętności nabyte w tej szkole do pomagania innym…

   Teatr pomaga ludziom w odkrywaniu własnej osobowości i w zdobywaniu pewności siebie. Wielu młodych ludzi – łącznie ze mną – z czasem się przekonuje, że żeby grac prawdziwie, trzeba najpierw poznać dobrze swoje lęki, emocje, zachowania i wiele stron charakteru, które nieraz lekceważymy.

   Droga do celu….

   Po zweryfikowaniu wszystkich wymagań szkół teatralnych, rozpocząłem przygotowania na własną rękę, korzystając z porad wielu osób mnie otaczających. Dla tych, którzy nie orientują się w temacie, na egzamin wstępny do tego typu szkoły należy przygotować kilka tekstów na pamięć we własnej interpretacji: proza, wiersz, monolog, jak również piosenki, a w dalszym etapie układ gimnastyczny i taniec ludowy. Trochę tego było i nie minęło dużo czasu, aż stwierdziłem, że sam tego nie ogarnę.

   Dzięki mojej koleżance zacząłem chodzić na zajęcia przygotowujące do egzaminu, które prowadził pewien aktor teatralno- filmowy. Dało to dużego kopa mojej ciuchci zmierzającej ku studiom.

   Konsultacje

   Istotnym elementem w tej całej przygodzie związanej z przygotowaniami do egzaminu były konsultacje w łódzkiej Filmówce. Darmowe spotkania  z profesorami, którzy radzili co należy poprawić do czasu egzaminu i opowiadali o tym, co nas czeka od października. Świetna promocja szkoły!

   Jeden z profesorów zainteresował się moim wisiorem, który miałem na szyi, a był on oczywiście lupą. W efekcie drążenia przez niego tematu, wyszło na wierzch, iż jestem osobą słabo widzącą. Profesor ten zapytał się mnie, czy nie przeszkodzi mi to w wykonywaniu zawodu, na co mu odpowiedziałem:

   - Moje choroba polega na tym, że mówiąc swój tekst, mogę patrzeć Panu w twarz i jej nie widzę, co wydaje się być całkiem pomocne.

   W czasie konsultacji logopedycznej dowiedziałem się, że mam przestawiony język, wymagam regularnych wizyt u logopedy oraz aparatu kolegującego zgryz.

   Od czasu odwiedzin w Filmówce, pracowałem dalej nad tekstami, dykcją i nieco nad słuchem oraz wokalem, gdyż to również wymagało… wymaga wielu ćwiczeń.

   Dzień egzaminu!

   Nadszedł mój wielki dzień! Pierwszy egzamin w łódzkiej szkole filmowej. Nie stresowałem się aż tak bardzo, co stwierdzam po zachowaniu innych. Byłem  oczywiście skupiony, ale nie uginały mi się nogi, kiedy stanąłem przed komisją, ani też mój metabolizm nie pracował na wyższych obrotach.

   Było bardzo miło. Byłem pierwszym chłopakiem zdającym tego dnia, a wiec wiecie… coś świeżego. Komisja była zdziwiona moim młodym wiekiem…. bo powiedziałem, że mam 18 lat, a rocznikowo 19. Zostałem poproszony o wybranie sobie pierwszego, a potem i drugiego tekstu. Później komisja chciała abym zaśpiewał piosenkę ludową, co myślę, że mogło im najmniej przypaść do gustu, bo zaprezentowałem utwór „Czerwone jabłuszko”… -.-”

   Przewodniczący komisji spytał mnie o logopedę, na co odpowiedziałem, że jeszcze z nim nie pracowałem, ale indywidualnie ćwiczę dykcję.

   Najwidoczniej jurorzy stwierdzili, ze poczekają, aż pospotykam się z logopedą, bo nie przeszedłem do dalszego etapu.

   Jakie to uczucie?

   Niespodziewane. Świadomość porażki  i rozsądek z którym próbujemy ją przyjąć, a zarazem zranione serce, które nie akceptuje rozsądnego podejścia do sprawy. Słyszałem o lekcji pokory, jaką się po takich egzaminach zdobywa i rzeczywiście otrzymałem ją w zestawie.

   Drugi egzamin!

   Dwa dni później zdawałem do warszawskiej Akademii
Teatralnej. Totalne wyje bongo! Ubrałem się schludnie, lecz kolorowo- w t-shirt z napisem „Sometimes I lose my head”. Jako jedyny byłem tak ubrany i siedziałem w tzw. poczekalni, niczym student tej szkoły, co stwierdził jeden z chłopaków, który również podchodził do egzaminu.

   Zupełnie inny klimat! O tyle o ile w Filmówce czułem luzik i przyjazną atmosferę, tak w stolicy było niczym w amerykańskich filmach, gdzie dzieci ze slumsów walczą o swoje marzenia z bogatymi ważniakami.

   Tym razem komisja było w nieco większym składzie, niż 5 osób. Chciałem im zaproponować tekst, którego nie miałem w podanym wcześniej repertuarze, ale później i tak go powiedziałem łącznie z dwoma innymi. Nie śpiewałem- na szczęści! Wyszedłem. I nie dostałem się dalej.

   Możecie mi wierzyć, że nie bolało mnie to szczególnie. Lekki zawód, ale generalnie chill. Kolejne doświadczenie na koncie!

   Co mnie wkurzyło?  

   Brak krytyki. Do tej pory słyszałem, że jurorzy cisnęli po rekrutujących, mówiąc im, co robią nie tak, a u mnie tego nie było. W teorii po tych egzaminach wnioskuję, że jedynie moja dykcja wymaga korekty ;)

   W praktyce, wiem, że to kwestia szczęścia i zaimponowania czymś szczególnym.
Nikt nie wiedział, że mam problemy ze wzrokiem i nikt tego nie zauważył. Wyróżniałem się od innych kolesi, ale głównie tym, że nie miałem na tyłku rajtuz, byłem wyższy i zazwyczaj masywniejszy, bo do wychudzonych nie należę xD

   Co mi to dało?
  
   1. Zdaną maturę na wysokim poziomie, bo na jednym z egzaminów odniosłem się do tekstu przygotowanego na egzamin do szkoły aktorskiej.

   2. Rozwinąłem umiejętności aktorskie i poznałem swoje mocne oaz słabsze strony.

   3. Poznałem ciekawych ludzi i nową wiedze dotyczącą technik grania.

   4. Poczucie- spróbowałem, nie będę żałował!

   5. Utwierdzenie w przekonaniu, że studia artystyczne, to jest to, czego mi trzeba i pójdę na nie prędzej czy później! 

sobota, 9 lipca 2016

Wielki Teatr Świata... Krecików!

   Prawie każdy z nas miał w swoim życiu jakąś styczność z teatrem i nie mówię tu o oglądaniu sztuki, tylko o występowaniu przed publicznością. Nawet ci, którzy kompletnie tego nie czują, zostali kiedyś zmuszeni do wyrecytowania wierszyka na dzień babci i dziadka w przedszkolu.

   Bycie aktorem/ aktorką jest marzeniem nie jednego dzieciaka, bo wiążę się ono ze sławą, zabawą, sztuką, podziwem, adrenaliną, możliwością bycia kimś zupełnie innym bez żadnych ograniczeń. Zawód ten wymaga pielęgnowania w sobie pewnych cech dziecka: wyobraźni, otwartości i spontaniczności.

   Jednak by móc grać w sposób prawdziwy, potrzeba widzieć, dostrzegać, zauważać mimikę i mowę ciała drugiego aktora. Być czujnym na swojego partnera.

   W takim razie czy słabo widzący może być dobrym aktorem?

   Od ponad trzech lat gram w amatorskim teatrze Krzesiwo, będącym zdobywcą ponad 100 nagród na festiwalach w Polsce i zagranicą. Teatr ten składa się z ekipy krecików, a prawie nigdy nie jest on prezentowany, jako grupa teatralna osób z dysfunkcjami wzroku. Rywalizujemy z osobami pełnosprawnymi na takich samych zasadach.

Ten krótki akt szpanu mógłby zostać uznany za odpowiedź na powyższe pytanie, ale...

   Weźmy to pod lupę!

   Pewnego razu, w czasie zajęć w Ognisku Teatralnym „U Machulskich” miałem do odegrania scenę z dziewczyną. Polegała ona na tym, że moja partnerka odpowiadała na moje pytania jedynie mimiką twarzy. Mogłem dostrzec jej zachowania, ale tylko spoglądając w bok, a nie centralnie na nią. Było to oczywiście nieczyste z punktu widzenia widza, dlatego musiałem kierować oczy na czarną plamę, będącą twarzą mojej koleżanki, zgadując tym samym, jaki gest w danym momencie wykonuje. Wtedy po raz pierwszy dostrzegłem barierę w uprawianiu tego zawodu, co było dla mnie dość mocnym wstrząsem.

   Grając w Krzesiwie nie mamy z tym problemu. Tworzymy teatr słowa. Poza tym, dobrze znamy swoje możliwości i dostosowujemy choreografie danej sceny pod nasze potrzeby.

   Teatr improwizowany?  

   W ostatnich latach bardzo popularna stała się technika teatru improwizowanego, czyli tworzenie spektaklu na bieżąco. Ludzie uprawiający tę formę sztuki, posługują się różnymi ćwiczeniami usprawniającymi ich spostrzegawczość i wyczulenie na partnera, co jest niezwykle ważnym elementem gry aktorskiej. Teatr improwizowany przydaje się również w życiu, ale o tym kiedy indziej.

   W czasie wyjazdów na festiwale, wraz z całym teatrem miałem okazję popróbować improwizacji i jak się okazało nie jest ona prostą formą dla osób niedowidzących.

Wyobraźcie sobie, że stoicie na scenie i wasz kolega pantonimą pokazuje daną czynność, a wy z powodu wzroku nie odczytujecie tego dobrze i wprowadzacie własny pomysł do sceny, co zakłóca spójność całej fabuły.

   Słabo, nie?

   Teatr, jako terapia!

   Pomimo wymienionych ograniczeń, aktorstwo wciąż jest dla krecików ;) Co więcej! Jest bardzo wskazane!

   Wielu moich znajomych, łącznie ze mną, dzięki teatrowi rozwinęło skrzydła. Poczucie własnych możliwości, świadomość własnego ciała, głosu, wyobraźni i przede wszystkim zdobycie dystansu do samego siebie Odwagi!

Skoro pokazałem siebie na scenie, jako aktora, a nie szarego ślepaczka, który nie jest pewien, czy świat go zaakceptuje i ktoś bije mi brawo za moją pracę, grę i chwali MNIE…. To ZAJEBIŚCIE!

   Mogę śmiało rzec, iż teatr leczy!

   Pewnie dlatego też, tylu ludzi zakochuje się w nim i pragnie związać z tym narkotykiem całe swoje życie. Poczucie ciekawszej, lepszej egzystencji….
I tak oto dochodzimy do momentu wyboru drogi życiowej, czyli w tym przypadku szkoły aktorskiej.

   O tym, do czego ta pasja doprowadziła mnie samego, napisze w kolejnym poście ;)

   Do następnego!

    

czwartek, 7 lipca 2016

Arbeit macht frei - to nie o Hitlerze!

   Witam Was moi Drodzy po dłuższej przerwie! Bez większych wyjaśnień- byłem na wakacjach! ;)

   Powracam do Was z obiecanym wpisem, czyli opowiem dziś o moich pierwszych doświadczeniach zawodowych…

   Temat o tyle dla mnie przyjemny, że niedawno odebrałem swoją pierwszą wypłatę, a więc wreszcie poczułem smak zarobionych pieniędzy!

    Krecik w pracy!

   Jak część z Was wie ze styczności ze mną, bądź z moich poprzednich wpisów- jestem osobą, która lubi przełamywać bariery oraz tematy tabu. Kiedy przyszedł czas podjęcia pierwszej pracy, również kierowałem się tymi aspiracjami…

   Wiadome - po maturze, najdłuższe wakacje = warto by zdobyć trochę doświadczenia zawodowego i zarobić na własne potrzeby.

   Pisałem już w poprzednim poście, iż na rynku pracy jest multum ofert dla ludzi z orzeczeniem o niepełnosprawności. Jednak moim marzeniem od zawsze było sprzedawanie lodów, lub innego rodzaju usług handlowych. Często zastanawiałem się, jak to jest pracować w mojej ulubionej lodziarni, w sklepie z ciuchami, w Mc’u itp.

   Wysyłając CV do pracodawców nie podawałem informacji na temat mojej dysfunkcji wzroku, wiedząc, że to nie pomaga w znalezieniu pracy.

   Już po pierwszym dniu poszukiwań dostałem zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną do największej firmy ubezpieczeniowej w Polsce. Poszło mi całkiem nieźle, choć wtedy nauczyłem się, że warto przed rekrutacją dowiedzieć się nieco z historii firmy w której zamierzamy pracować.  Była to posada w call centre, ale nie polegała ona na kontaktowaniu się z klientami zewnętrznymi, tylko na konsultacjach z agentami pracującymi w firmie. Miałem za zadanie wyszukiwać dane klienta posiadającego ubezpieczenie OC lub AC oraz wyliczać dla niego zniżki. Generalnie dużo informacji, w programie czarno białym o małych literkach….

    Oczywiście nie chciałem się tym zniechęcić na samym początku, dlatego w czasie szkolenia próbowałem dostosowywać warunki pracy do swoich potrzeb- używałem programu Lupa (znajduje się w podstawowych akcesoriach każdego Windowsa).
Dopiero po zakończeniu szkolenia z teorii i po zdaniu egzaminu, postanowiłem zrezygnować z tej posady. Czułem, że to jest walka z wiatrakami. Wykonywałem tę pracę nieco wolniej od innych, ale większym problemem było to, iż myliłem linijki, tabelki i liczby, co skutkowało niewłaściwymi efektami mojej pracy. Zachęcano mnie, abym został i po prostu dłużej ćwiczył zadania szkoleniowe, ale wiedziałem, że moje biedne gały tego nie zniosą. Poza tym, praca w klimatyzowanym biurowcu przed kompem każdego dnia mijała się z potrzebami mojej osobowości, a to też jest ważnym aspektem w podejmowaniu decyzji o wykonywaniu danego zawodu.

   Never give up and be yourself!

   Oczywiście pierwsze niepowodzenie potraktowałem jedynie, jako ciekawe doświadczenie i dalej szukałem czegoś dla siebie. Postanowiłem wyszukiwać pacy w firmach, którymi się interesowałem…

   I tak oto znalazłem ofertę pracy w jednej z najpopularniejszych polskich sieciówek z odzieżą!

   Miałem nadzieję, że to jest coś dla mnie, choć nie czułem się w roli kasjera :D
W czasie rozmowy o pacę powiedziałem o moich problemach ze wzrokiem, pokazałem orzeczenie, a nawet powiększalnik mobilny, którym na co dzień się posługuję się do czytania małych tekstów.

   Zostałem przyjęty!

   Ustaliłem z kierownikiem, że nie muszę obsługiwać kasy, a więc w zakres moich obowiązków wchodzi- dbanie o porządek "na salonie", obsługa klienta, dokładanie towaru, i wszystkie te czynności, które możecie zaobserwować w czasie sobotnich shoppingów.

   Oczywiście nie obyło się bez barier!

   Kiedy chcecie sprawdzić, czy dany produkt jest jeszcze na stanie, w danym rozmiarze, kolorze, bądź gdzie się znajduje, robicie to za pomocą indeksu, który jak się domyślacie nie jest zapisany zbyt wielkimi literami- w szczególności na komputerze. Od początku zacząłem używać powiększalnika, choć wydawało się to być horrorem, bo tempo mojej pracy było zniewalająco wolne…

   Nie wiedziałem z początku jak rozwiązać problem komputera z którego czasem musiałem skorzystać, a nie było możliwości włączenia elektronicznej lupy. Zacząłem więc przykładać powiększalnik do ekranu! Mimo wątpliwości, okazało się to całkiem skuteczną metodą i nieodstraszającą klientów, bo niemalże każdy kogo obsługuję, myśli, że moja lupa jest standardowym urządzeniem do sprawdzania cen. Co prawda, niektórzy wpadają w konsternacje, kiedy zaczynam jeździć powiększalnikiem po monitorze, ale nim się zdążą nadziwić, dostają wyczekiwanej informacji.

   Nie mówię, że aktualnie moje tempo pracy jest takie samo, jak innych,  bo prócz tego jestem całkiem świeżym pracownikiem, to w dodatku wymagam więcej czasu, by namierzyć pewne produkty, np. roznosząc ubrania z przymierzalni, a wierzcie mi- babskie ciuchy są nieraz niemiłosiernie do siebie podobne xD

   Jednak mega atutem mojej pracy są ludzie- ekipa <głównie dziewczyn ;)> składająca się z młodych, pozytywnych, cierpliwych i pomocnych osób, które cały czas mi pomagają, choć staram się, aby jak najmniej musieli. Kierownik też jest niezwykle wyrozumiały. Uważam, że pod tym względem mam wielkie szczęście, bo z historii moich znajomych wiem, że często ich problemy ze wzrokiem przegrywają z presją czasu, tempem pracy, bądź w niektórych przypadkach z mobbingiem, ale to ostatnie zwykle nie jest spowodowane dysfunkcjami, tylko mentalnością dowodzących.

   Nie każdy słabo widzący może pracować w wymarzonym zawodzie, ale jeśli jest taka możliwość, to warto próbować. Nie tyle dla pieniędzy, co dla doświadczenia, własnej satysfakcji i poczucia własnych możliwości.

   Teraz rozumiem prawdziwe znaczenie słów „Arbeit macht frei”, wyłączając to hasło z kontekstu historycznego. Poczucie bycia częścią większej całości, pracy, która jest komuś potrzebna, możliwość uczciwego zarobienia pieniędzy własnym wysiłkiem…  Nie do podrobienia! ;)