niedziela, 11 kwietnia 2021

Jak numerologia, Rok Bawoła i Era Wodnika wpłynęły na moje życie?

 

W dobie fascynacji numerologią i szeroko pojętym ezoteryzmem powiem Ci Drogi Czytelniku, że piszę ten tekst o 05;57. Wiesz co to oznacza?

Tak, że mam zaburzenia snu, skoro zdążyłem zwlec się z łóżka aby przystąpić do tego wątpliwie produktywnego wylewu myśli.

W ostatnim poście sprzed ponad roku opisywałem swoje kolejne odkrycia terapeutyczne i czuję, że ten tekst pozostanie w podobnym klimacie, choć spróbuję przyprawić go odrobiną humoru. Startowałem z tym blogiem z poziomu pełnego zapału maturzysty, gotowego podbić świat. Pragnienie atencji i narcyzm podobno się ze mnie ulewały. Dziś nieco inteligentniej, a może spokorniały powracam bardziej jako Bojack Horseman, czyli dwie cechy wyżej wymienione jeszcze występują, ale doszło do nich permanentne poczucie braku umiejętności gry w życie. Dziwne, jak na kogoś kto w dzieciństwie uciekał w świat Simsów, prawda?

Ale wracając do dziwnych wierzeń, rok w którym piszę ten tekst, jest według kalendarza chińskiego Rokiem Bawoła, a ja podobno zodiakalnie jestem tym zwierzęciem. Ktoś mi powiedział, że czeka mnie w tym okresie duży przypływ kasy. Ucieszony nie spodziewałem się, że owe bogactwo będzie odprawą pośmiertną po moim Ojcu. Jednak gdyby ktoś pytał, przepowiednia się sprawdza.

grafika przedstawia bawoła i podpis 2021 rok


Jestem świadom funkcji, jaką pełni mój blog. W minionym roku dostałem nawet za niego i za kanał YouTube nagrodę. Dziękuję.

Pewien mój znajomy patrząc na pozłacany dyplom powiedział, że szkoda, że nie ma na nim mojego nazwiska. Pouczył mnie, że pod każdym autorskim projektem powinienem wklejać moje nazwisko, aby nikomu ono nie umknęło. Tak tworzy się swoją pozycję, markę. Myślę, że miał rację. Od paru ostatnich miesięcy poświęcam większość mojego czasu i energii projektowi współtworzonemu z moją niewidomą koleżanką. Jest on ogromnym sukcesem, formą spełniania pewnej misji i powodem do dumy. Być może błędnie powstał on na fundamentach mojego wcześniejszego kanału, częściowo zacierając, w opinii niektórych, pracę którą wcześniej samemu w niego włożyłem. Tak się złożyło, że na chwilę obecną jestem tzw. szarą eminencją obecnego kontentu. Dzięki moim 10 % wzroku możemy istnieć w Internecie, choć paradoksalnie szersza widownia żyje w głębokim przekonaniu, że jestem osobą w pełni sprawną. Czy taki stan rzeczy nie jest jednym z kolejnych Ameircan Dream „Słabowidzacego- dobrze myślącego”? Również rzadko kiedy ktoś zna moje imię. Domyślacie się, jaki to cios dla narcyza. Więc może powtórzę, czy nie taki był American Dream Mikołaja Jabłońskiego, autora bloga „słabowidzący- dobrze myślący”.

Weźmy jednak środki znieczulające na te poranne bóle odbytu, które bynajmniej nie są efektem upojnej nocy i zahaczmy o kolejny ezoteryczny motyw, czyli o Erę Wodnika.

Słyszałem o niej na TikToku i od mojej terapeutki. Założenie jest takie, że wchodzimy w kolejny wymiar, gdzie o ile dobrze rozumiem bardziej zaczniemy skupiać się na połączeniu duchowym z samym sobą. Przyznajcie, że brzmi świetnie jak na dobę pandemii, gdzie siłą rzeczy najwięcej czasu musimy spędzać w osamotnieniu. Z podziwem przypatruję się tym, którzy w chwili próby odnajdują się świetnie, bo już od dawna nauczyli się kochać samych siebie, albo przynajmniej lubią czytać książki, oglądać filmy i robić pompki w sypialni.

Kończąc, cieszę się, że napisałem ten tekst, bo taka forma ekspresji przypomina mi, że jak chcę, to nawet gówno potrafię owinąć w papierek i mimo beznadziejnej opinii na swój temat, jestem zajebiście inteligentnym facetem. Czuję, że dojrzewam, bo coraz łatwiej przychodzi mi mówienie ludziom, że jestem rencistką TikTokerką, zamiast wciskać im kity o studiowaniu i planach zawodowych na przyszłość. Dzięki Bogu, mojemu Świętej Pamięci Ojcu i ZUS-owi mogę poświęcić jeszcze chwile na użalaniu się nad sobą, bo mam za co żyć. Jak wielu Polaków odkładam pieniążki, aby w dogodnym momencie w myśl papieża Franciszka zerwać się z kanapy i wypierdolić na wakacje.

Pozdrawiam wszystkich dawnych Czytelników, byłych przyjaciół i rodzinę

Mikołaj Jabłoński

niedziela, 8 grudnia 2019

Jestem niewystarczający? O mojej obsesji piękna...

   Jestem przekonany, że część z Was przeczyta ten tekst, bo zadajecie sobie to samo pytanie, które zadałem w tytule.

   Jesień to zimna suka ubrana dla niepoznaki w złociste barwy i z pewnością dała Wam już popalić. Brak słońca, motyw przemijania i Black Friday wycisnęły z Was ostatnie soki! Pocieszacie się zbliżającymi świętami i Nowym Rokiem, jakby nie wiązało się to z kolejnymi wydatkami, stresem:

-  jak wypadnę przed rodziną,

- w co się ubiorę,

- ile przytyję i

- czego to nie udało mi się zrobić w tym roku, ale z całą pewnością zrobię w następnym! 😉


   Pozwólcie, że pochylę się nieco bardziej nad swoją historią obsesji piękna i z góry ostrzegam: nie kończy się ona zdaniem w stylu: „teraz jestem już wyzwolony i mam wszystko w dupie!” Ja po prostu nie mam już czasu i siły, by się nad pewnymi sprawami pochylać, więc dziękuję Bogu za swój metabolizm i jem kolejną zapiekankę!        



Już kiedy się urodziłem, byłem nazywany przez położne w szpitalu „kolosem”. Jak się pewnie domyślacie, wynikało to z mojej postury. Nie pamiętam, abym był grubym dzieckiem, ale z pewnością musiałem być na tyle duży, że w późniejszym okresie przedszkolanka nazywała mnie hipciem. 

zdjęcie przedstawia dwa hipopotamy. mały hipopotamek trąca nosemwiększego


W szkole podstawowej po prostu byłem za wysoki. Urodzony w grudniu, wcale nie sprawiałem wrażenia dojrzałego. Przeciwnie!  Często miałem problemy z adaptacją wśród rówieśników. Okres10. roku życia wspominam, jako przełomowy! Przeprowadzka z Łodzi do Warszawy. Czego się o sobie dowiedziałem?

- mam plecak z Biedronki i moje ubrania są chujowe. Nie to co „wysokiej jakości” ciuchy z Croopa, Adidasa, czy Nike’a.

- jestem pedałem i ciotą. Po latach stwierdzam, że mieli po części racje.

- jestem również debilem/ downem. Paradoksalnie w tym okresie stwierdzono u mnie dysgrafię i do tej pory wspominam  moment, w którym na przekór polonistce napisałem dyktando, bo chciałem wystartować w konkursie ortograficznym. Jednak dzieci z podobnymi opiniami  był zwolnione z pisania dyktanda. Z góry założono więc, że to wykracza poza moje kompetencje. Ostatecznie za swoją pracę otrzymałem piątkę.

Po drodze okazało się, że ten za wysoki debil musi siedzieć w pierwszej ławce, bo na domiar złego ma problemy ze wzrokiem.  Był to po części przełom w traktowaniu mojej osoby. Dla niektórych stałem się interesującym obiektem badań, a u innych wywołałem ludzkie odruchy umotywowane współczuciem, bo krążyły plotki, że stracę wzrok całkowicie.

W gimnazjum nieco mi ulżyło, a potem zacząłem trenować wioślarstwo. Moje ciało wciąż się zmieniało. Zacząłem mieć mięśnie! Pomyślicie, że fajnie? Wcale nie! Ktoś o mojej posturze ciała, nie mógł wcisnąć się w modne czerwone rurki, które stanowiły wtedy szyk mody! Dodatkowo w liceum nie mogłem już znieść swojej pryszczatej twarzy, która mi towarzyszyła od 6 lat.

Pragnienie samoakceptacji doprowadziło mnie do momentu, kiedy podjąłem kurację antybiotykową. W tym samym czasie przygotowywałem się do mistrzostw Polski w wioślarstwie halowym. To od nich zależało, czy zdobędę sponsorów. Domyślacie się pewnie, że antybiotyk na urodę nie posłużył mojej karierze sportowej. Być może, gdybym to skonsultował z trenerem, sprawy potoczyłyby się nieco inaczej.

W czasie studiów rozpocząłem randkowanie. W dużej mierze przy pomocy aplikacji temu służących, czyli „ludzkiego allegro”. Kto choć raz tego zaznał, wie, że w Internecie nie ma forów. Albo ciało, włosy, twarz, ręka, stopa, penis, pupa, łechtaczka się zgadzają, albo „NEXT”!

Nie wiem, jak Wy, ale odkryłem, że czasem nawet kiedy wejdziecie w relacje z kimś, po czasie okazuje się, że Wasze ciało może się znudzić. Oczywiście, ja już wiem, że świadczy to zwykle o płytkości relacji.



Opisuję to wszystko, chcąc Wam pokazać też pewien paradoks. Kiedyś byłem zbyt rozbudowany, jak na młodego chłopaka i zazdrościłem tym, którzy wyglądali jakby wyszli z obozu pracy, a teraz z utęsknieniem fantazjuję o tym, jakby to było fajnie wyrzeźbić swoje ciało. Aż mnie mdli, gdy o tym piszę, ale to chyba przez zeżartą czekoladę, która z pewnością posłuży mojej realizacji marzeń.   

  Odnosząc się do tytułu – poczucie bycia niewystarczającym zwykle ma głębsze podłoże. Mówi Wam to koleś w trakcie własnej terapii. Jednak przyszedł taki moment, kiedy coraz częściej, coraz więcej osób przyznaje się do tego problemu.  Era obserwowania wykreowanego życia innych skłania nas do myślenia, jacy NIE jesteśmy. Dopiero kiedy ludzie z pozoru szczęśliwi, uśmiechnięci, szczupli mówią, że też ich prześladuje obsesja piękna, czy też poczucie bycie niewystarczającymi, myślę sobie… no to chil! Nie jestem sam!

Obcując  z ludźmi starszymi ode mnie o 10/ 20 lat, przeczuwam , że jeszcze dopadnie mnie żałoba po niepowrotnie utraconej młodości i jędrności skóry. Nim to jednak nadejdzie wezmę do ust kolejny kęs zapiekanki z serem i pieczarkami, posypanej prażona cebulką i oblaną keczupem. Nie ważne, że to już trzecia w tym tygodniu. Spalę ją na siłowni w trakcie jednego z moich co miesięcznych treningów, systematycznie dokumentowanych na Instagramie.


Do następnego!

     

czwartek, 29 sierpnia 2019

NIE GAPCIE SIĘ! Niewidomi to widzą!

”Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal” jest stwierdzeniem bardzo życiowym. Nigdy nie przejmowałem się ludźmi, którzy przeszywali mnie oceniającym spojrzeniem, kiedy ja tańczyłem z moją przyjaciółką na środku ulicy. Rzadko kiedy czuję krępację w czasie rozmów na intymne tematy w miejscach publicznych. To akurat pewnie podchodzi pod jakiś rodzaj zaburzenia społecznego. Nie przejmuję się innymi, bo rzadko widzę ich reakcje. Takie piękno bycia osobą z dysfunkcją wzroku!
Jednak pomimo znaczących problemów z widzeniem nie jestem w stanie nie zauważyć jak pewna rzecz przyciąga Waszą uwagę. To coś sprawia, że przypatrujecie się i nawet nie umiecie tego zakamuflować. Czy to będąc pasażerami autobusu, czy też gośćmi kawiarni…. Prawdopodobnie jej długość i niezwykłe zastosowanie sprawia, że tracicie poczucie przyzwoitości.
I nie chodzi tu o moje hojne obdarzenie…
W gronie moich znajomych są 3 osoby posługujące się białą laską, z którymi regularnie się spotykam. Pijemy wspólnie, tańczymy, spacerujemy i bywamy na koncertach. Za każdym razem, kiedy gdzieś siadamy, lub stoimy, przyglądacie się nam. Wątpię by chodziło o moją rozpoznawalność 😉
A więc w czym rzecz?
Doszukujecie się oznak widzenia?
Zastanawiacie się, jak niewidomy się zachowuje w środowisku naturalnym?
A może zadajecie sobie pytanie, co ja robię u boku kogoś kto nie widzi?
Serio mnie to ciekawi!
Zdarzyło mi się kilka razy odpowiadać spojrzeniem, na spojrzenie. Umiem kogoś przeszyć wzrokiem, nawet jeśli go dobrze nie widzę.
Problem w tym, że ludzie nie przyglądają się subtelnie, ale wlepiają gały, jakby stali za weneckim lustrem. Nie wspomnę o starych zbokach utrzymujących kontakt wzrokowy z cyckami moich niedowidzących koleżanek.
Dla niektórych wciąż bywa zaskoczeniem fakt, iż posiadacz białej laski wcale nie musi być całkowicie osobą niewidomą. Niektórzy wręcz wyczuwają te spojrzenia. Pomijam sytuacje, kiedy to uczucie doprowadza ich do schizy – wydaje im się, że ktoś się im przygląda, kiedy w rzeczywistości ludzie są odwróceni do nich plecami.
Nie róbcie tego wobec nikogo!
Nie ma to znaczenia, czy jest to kret, osoba na wózku, czarnoskóry rudzielec lub ktokolwiek inny. To po prostu jest chamskie i nieco straszne!
Kiedyś powiedziałem mojej niewidomej koleżance, że kiedy staliśmy w kolejce po hot dogi kilka osób nam się przyglądało. Była tym niesamowicie przejęta bo długo pracowała nad tym, by o tym nie myśleć. Nie zastanawiać się, czy stanowi centrum zainteresowań wszechświata. Nikt nie lubi być chodzącym Animal Planet… No, może oprócz uczestników Big Brothera.
Mam nadzieję, że moją prośbę weźmiecie sobie mocno do serca i udostępnicie ten post innym!
Z pozdrowieniami od Słabowidzącego 😉