Opisywałem Wam niedawno moje
doświadczenia zapachowe z Włoch. Tym razem podzielę się z Wami prawdziwą
podróżniczą anegdotą, prawie rodem z programu Martyny Wojciechowskiej. Zapraszam
Was do Neapolu…
Miasto na południu półwyspu
Apenińskiego, będące niegdyś stolicą portową. Przez
swoje atrakcyjne położenie od zawsze stanowiło łakomy kąsek dla monarchów i
emigrantów ze wszystkich zakątków świata. Punkt zderzenia Afryki, Azji oraz
Europy, dlatego trudno mówić o włoskiej kulturze, czy włoskim języku. Dla
mieszkańców obrazą jest uznanie ich za ludzi z północy. Oni są
neapolitańczykami, a ich dialekt zupełnie nie przypomina urzędowego
włoskiego. Są dumni z tej odrębności,
choć za każdym z mieszkańców kryje się inna narodowość.
Moi znajomi, odbywający w tym
mieście wolontariat podzielili się ze mną kilkoma doświadczeniami. Udzielają
oni korepetycji lokalnym dzieciom, które nie zawsze chętnie współpracują i
często mówią dialektem, aby ich asystenci nie mogli ich zrozumieć.
Często w trakcie dnia i nocy
można usłyszeć fajerwerki. Sygnalizują one gdzie znajdują się dilerzy
narkotykowi lub, że właśnie jeden z
członków mafii opuścił więzienie.
Postanowiłem sam zasmakować
tego miejsca i zbaczając z turystycznego szlaku wkroczyłem w węższe, mieszkalne
uliczki, gdzie dookoła rzucały się w oczy rozwieszone pranie, zarówno między
budynkami, przed drzwiami wejściowymi, jak i na balkonach. Co parę metrów
widziałem małe kapliczki z wizerunkami świętych, na pamiątkę zmarłych członków
mafii. Przez otwarte okna i drzwi wejściowe widać było od razu niewielkich
rozmiarów izby mieszkalne. Jedna z nich zawierała lodówkę z logo Coca- Coli na
przeciwnej półce były porozkładane napoje. Tuż za lodówką znajdowała się prycza
i leżąca na niej starsza kobieta. Tak wyglądał sklep. Co jakiś czas
przejeżdżały koło mnie skutery, wywołując u mnie kurczowe trzymanie torby z aparatem
fotograficznym. W pewnym momencie przy jednym z zaparkowanych pojazdów
zobaczyłem dwóch zakapturzonych chłopaczków. Nie mieli więcej, niż 11 lat.
Kiedy skierowałem obiektyw w ich stronę, jeden z nich zaczął coś do mnie
krzyczeć w niezrozumiałym dla mnie dialekcie. Uspokoiłem go, mówiąc po włosku, że fotografowałem obiekt za nim.
W tym momencie usłyszałem głos
mężczyzny, siedzącego po drugiej stronie ulicy, na małym schodku przed wejściem
do mieszkania. Zganił krzyczącego na
mnie młodziaka, po czym zawołał mnie do siebie. Potężnych rozmiarów facet w
średnim wieku, z błękitnym szalikiem na szyi, tatuażami na rękach i w okularach
przeciwsłonecznych na nosie.
- Mówisz po angielsku, czy po
włosku? – zapytał, po czym z niewielkim trudem wstał.
- Po włosku.
- Wybacz tym chłopcom, ale to
są dzieci Neapolu. Oni są prawdziwi. Nikogo nie udają. To jest ich miejsce i
nie zawsze potrafią być uprzejmi.
- Nie ma problemu –
odpowiedziałem.
- Siadaj – zaproponował, po
czym oboje usiedliśmy na schodku.
- Skąd jesteś?
- Z Polski.
- O, Ojciec Wojtyła! Mam kilku
przyjaciół z Polski. Powiem Ci coś o tym miejscu. Tu masz prawdziwy Neapol. W tej dzielnicy znajdziesz prawdziwych neapolitańczyków. Mówią, że tu jest niebezpiecznie, kradną,
mordują- w tym momencie zacząłem się zastanawiać, czemu nie odczuwam lęku.
Czy w przeciwieństwie do
innych turystów mam jakieś skryte zaburzenie, nie pozwalające mi przejmować się
potencjalnym zagrożeniem.
- Ale powiem Ci jedną prawdę,
którą musisz wiedzieć o Neapolu. Nie ważne jak o Tobie mówią, ale ważne by
mówili. Nie ważne, czy jesteś zły, czy dobry – w tym momencie mężczyzna wskazał
na przejeżdżającego chłopaka na skuterze i pomachał mu. – on na przykład
sprzedaje heroinę, ale nikt go tu nie ocenia, bo każdemu należy się szacunek.
Tu mieszka Hiszpan, tam Meksykanin, tam Kolumbijka – wymieniał kolejne osoby,
pokazując na okna domu naprzeciwko.- ale wszyscy tutaj są dziećmi Neapolu.
Tutaj nie znajdziesz Włochów
W tym
momencie podeszła do nas na oko 30- letnia kobieta:
- Poznajcie się! To moja
siostra, a to mój przyjaciel, Polak – wskazał na mnie, a kobieta z uśmiechem
odparła:
- Mam przyjaciółkę Polkę.
Mieszka tutaj niedaleko.
Kobieta przeszła dalej, a mój tajemniczy przyjaciel zawołał
do jedenastoletniego chłopca:
- Hej! Chodź tu! Zapozuj do
zdjęcia! A ty cykaj foty!
- Nie, nie… Nie trzeba-
powiedziałem, czując lekkie skrępowanie i obawiając się podstępu. Zrobiłbym
kilka zdjęć, a potem oskarżyliby mnie o pedofilię. Ostatecznie jednak wykonałem
zdjęcia, a chłopak zaskakująco ochoczo pozował.
Następnie mężczyzna podał mi
rękę i wtedy poczułem, jak jest silny. Gdyby rzeczywiście chciał mnie
skrzywdzić myślę, że dałby radę. Chyba, że w porę bym uciekł. Odchodząc pełen
satysfakcji z przypadkowego spotkania, usłyszałem wołający mnie głos:
- Miko! – na początku całej
mojej historii musiałem się przedstawić, ale szczerze nie potrafię umiejscowić
tego momentu. – Chodź! Pokażę Ci prawdziwy Neapol! - rzekł, po czym zaprowadził
mnie w dwa miejsca.
Pierwszym była pizzeria,
niczym się nie wyróżniająca. Mój przewodnik uznał jednak, że koniecznie muszę
ją sfotografować, bo jest to zabytkowy lokal. Drugie miejsce, było jedną z
izb w której siedziała gromada facetów w średnim wieku, którzy oglądając mecz
piłki nożnej śmiali się i na nasz widok rzucali żartobliwe teksty. Jedyne co wyłapałem
to „fare pompino”, czyli robienie loda. Pamiętam, ze jeden z nich
siedział na zepsutym krześle, bez wypełnienia, czyli była to rama przez, którą
- jak mi pokazał, było widać tyłek. Wyraziłem swoje zadziwienie wobec układu
mieszkań, a właściwie izb, na pozór przypominających meliny. Na te słowa, mój Amico
w szaliku zaprosił mnie do swojego mieszkania. W tamtym momencie moje
zdziwienie sięgnęło szczytu. W przeciwieństwie do poprzednich lokali, izba ta
przypominała luksusową wersję wystawy IKEA Nowoczesna
kuchnia połączona z salonem, wszystko utrzymane w białym kolorze. Po tym, jak
zrobiłem, na życzenie mojego przewodnika zdjęcie z portretem Jana Pawła ll, otworzył drzwi do
sypialni - całej pozłacanej. Na tym etapie wycieczki czułem się lekko nieswojo,
dlatego pokój ten oraz łazienkę oglądałem już z progu.
Po całym tym spotkaniu
zastanawiałem się kim był ten sympatyczny nieznajomy. Mafiozą? Podstarzałym
homoseksualistą, czy po prostu otwartym na ludzi, dumnym z własnego pochodzenia
Neapolitańczykiem, który dostarczył mi najciekawszych wrażeń z całej tej podróży?
Jedno jest pewne. Neapol to
miasto życia! W przeciwieństwie do Rzymu, czy Florencji, zakochałem się w nim i
nie mogę się doczekać aż tam wrócę. Polecam każdemu wyjść z ciasnych, pełnych
turystów uliczek i pozwolić sobie na kompletne zgubienie, znalezienie czegoś,
czego się nie szukało.
Do następnego!
Wow, świetna historia, bardzo przyjemnie się czytało. Poza tym dowiedziałam się czegoś o Neapolu ;).
OdpowiedzUsuń