DUPA
Nie boję się użyć tego prostego i być może prymitywnego określenia, bo nie wątpię, że moi odbiorcy nawet Ci kilkunastoletni, znają ciekawsze sformułowania. Nie bez powodu poświęcam kilka zdań kulturze języka, bo niedawno dotarło do mnie jak bardzo nieświadomy bywam w swojej pracy. W ostatnich miesiącach regularnie piszę do gazety młodzieżowej wydawanej przez Polski Związek Niewidomych, „Światełko”. Byłem zaskoczony odwiedzając redakcje, na wieść, że mój artykuł o zapachach w Perugii obiegł wszystkich i pozostawił rumieńce na twarzach. Z uśmiechem przyjąłem do wiadomości fakt, iż musiał on być mocno ocenzurowany. Po powrocie do domu, spojrzałem na niego i rzeczywiście pisanie o sensualności zapachowej przypominającej odór odbytego stosunku seksualnego jest nie na miejscu.
pozytywy
Podobno mój styl pisania uległ zmianie, jak cała osobowość pod wpływem kilkumiesięcznej migracji do Włoch. Odsłuchując wiadomości głosowe wysyłane do moich przyjaciół, trudno mi w to uwierzyć, bo oswojenie języka włoskiego w użyciu codziennym raczej, w moim odczuciu, poskutkowało zdeformowaniem słownictwa polskiego.
Bardzo jestem zapalony do kilku projektów, ale pomimo rad, aby robić małe kroczki, średnio przechodzę do działania. Jedyne w czym nie próżnuję to analizowanie swojego życia, decyzji, przeszłości oraz kolejnych wyborów. Doszedłem nawet do wniosku, że z tej całej niemocy, a jednoczesnej chęci mówienia o tym, powinienem spróbować w stend- upie. Okres zamieszkiwania z ludźmi, którzy nie zawsze rozumieli mój angielski, polski, bądź zwyczajny światopogląd nakłonił mnie do prowadzenie długich konwersacji z samym sobą. Przecież na makaroniarskich uliczkach nikt mnie nie zrozumie. Śmianie się do samego siebie i wyśpiewywanie „Niech żyje bal” na pewno można zaliczać do objawów szaleństwa, jeśli nie towarzyszy temu butelka taniego wina. Myślę, że gdyby człowiek mógł spieniężać trwanie w poczuciu zajebistości, to byłbym bogaczem. Jestem tego prawie tak mocno pewien, jak tego, że gdyby moja mama mnie nie kochała, zostałbym raperem.
Rozumiem artystów, których najlepsze dzieła zrodziły się w cierpieniu. Jak jest nam dobrze, to motywacja spada. Wystarczy spojrzeć na kilku youtuberów, od święta wstawiających filmy, okazujące się być sponsorowane. Jeśli tzw. zajawka znika, to jeszcze pozostaje potrzeba pieniędzy. W ostatnim miesiącu przekonałem się, że nawet kiedy myślicie, że macie stałe źródło dochodu, możecie obudzić się z ręką w nocniku. Wystarczy kilka błędów systemowych.
Kończę realizację wolontariatu europejskiego wymiana młodzieży, która odbędzie się już w marcu. Jest to akurat moje małe dziecko, wzbudzające ekscytację, bo czegoś takiego, jeszcze nie robiłem.
Staram się obecnie o znalezienie pracy lub stażu w branży medialno – kulturalnej, więc chyba rozumiecie, że musiałem coś napisać, bo reklamowanie się w CV blogiem, na którym nie wstawia się postów od miesięcy to lekka kicha. Przyjmijcie ten wpis z wyrozumiałością, bo był mi on potrzebny, aby cokolwiek zrobić ku lepszemu jutru. Mówicie mi w komentarzach, że sprawiam wrażenie pozytywnej osoby i darzycie mnie innymi ciepłymi słowami. Dziękuję, że jesteście. Nawet garstka prawdziwych odbiorców jest lepsza, niż tysiące lajków, choć nie oszukujmy się, robią one nam wszystkim dobrze. Tak przy okazji, na mojej stronie Facebook jest Was prawie 500. Fajnie! Czasem upadamy i mamy ochotę tupać nóżką, choć obiektywnie żadne tragedia się nie dzieje.
Kiedyś Andrzej Tucholski w jednym ze swoich filmików powiedział, że nasz rok kalendarzowy nie kończy się wraz z 31 grudnia. Nieraz potrzebujemy więcej czasu, by pozamykać kilka spraw i zacząć nowy rozdział w sowim życiu. Mamy początek lutego, a ja Wam mówię: Szczęśliwego Nowego Roku!
Do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz