Człowiek niepełnosprawny
wzrokowo chodząc do szkoły dla dzieci słabo widzących uczy się: w jaki sposób
funkcjonować z własnymi dysfunkcjami, jak poradzić sobie w naturalnym
środowisku, jakie sprzęty mogą mu pomóc w codziennym życiu i jak informować
innych ludzi o swojej chorobie, w taki sposób, aby móc później bez problemu nawiązywać
z nimi relacje, a także współpracę. Uczy się, by nauczać innych.
Nieco patetycznie?
Jednak w ostatnim miesiącu
zrozumiałem, jak niełatwym, a zarazem istotnym jest to zadanie. To trochę, jak
szkolenie na coacha. Aby móc pomagać innym, trzeba najpierw samemu przejść
przez serię treningów personalnych. Tu jednak występuje zasadnicza różnica.
Krecik ucząc innych, pomaga samemu sobie. To od niego całkowicie zależy, jak
świat będzie go postrzegał.
Nie raz pisałem o ciągłej
potrzebie przełamywania tabu. Wynika ono z braku wiedzy. Nie jesteśmy w szkole
uczeni języka migowego, tego jak pomagać niewidomym, wprowadzać ich do autobusu
itp.
Efekty są np. takie:
Będąc w szóstej klasie szkoły
podstawowej nie miałem jeszcze styczności z placówkami dla dzieci
niepełnosprawnych. Chodziłem do zwyczajnej szkoły. Od roku wiedziałem o moich
problemach ze wzrokiem i uczęszczałem na zajęcia ogólnorozwojowe dla słabszych
uczniów. Pewnego razu pani prowadząca te zajęcia, powiedziała, że jeżeli nie
przyniosę ze sobą okularów, to mi je narysuje na twarzy. Tekst został rzucony
pół żartem, pół serio. Kobieta nie rozumiała, że mojej chorobie nie pomoże para
szkieł ograniczająca, co najwyżej, pole widzenia.
Powyższa sytuacja jest jedną z
wielu, kiedy to nauczyciele, czyli osoby przygotowane pedagogiczne do pracy z
dziećmi, wykazują brak zrozumienia. Uważam, że jest to m.in. przyczyną zaburzeń
społecznych u osób niepełnosprawnych. Są one odrzucane przez swoją inność, nie
mając szans na jakiekolwiek wsparcie ze strony dorosłych. To właśnie dla takich
ludzi są stworzone tzw. ośrodki specjalne, czyli szkoły wyspecjalizowane w pracy
z różnymi dysfunkcjami. Mogłoby się zdawać, że doskonalszym rozwiązaniem od
takich szkół byłoby lepsze przystosowanie placówek masowych, lecz w praktyce
wymagałoby to ogromnych nakładów finansowych ze strony państwa - dokształcenie
kadry nauczycielskiej, zakup sprzętów specjalistycznych, zmiany
infrastrukturalne. To zbyt duże wyzwanie dla Polski w erze nieustannych nowych
reform nauczania.
Zejdźmy na ziemię! Sytuacja do
ogarnięcia!
Po sześciu latach spędzonych w
ośrodku dla dzieci słabo widzących, potrafię powiedzieć drugiemu człowiekowi,
że nie widzę, z czego to wynika i sorry, ale nie będę nosił zerówek dla
poprawienia jego nastroju.
Sprawdzian tych umiejętności
miałem niedawno w czasie jednego z wkładów. Prowadząca, uznana za jedną z mniej
przyjemnych osób, zapytała się mnie dlaczego korzystam z monookulara, a raczej
co robię, bo nie miała pojęcia czego używam. Szybko wyjaśniłem co i jak, i
mogliśmy kontynuować zajęcia. Niby nic, ale pomyślałem sobie wtedy, że parę lat
wcześniej taka sytuacja wywołałaby u mnie większy stres, niż puszczenie bąka w
kościele.
Pomagać, wyręczać, szkodzić!
Nie mogę powiedzieć, że ludzie
nie są pomocni. Szczególnie młodsze pokolenia, widząc białą laskę, czy po
prostu osobę słabszą, wykazują się sporą empatią. To cudowne, że w przeciągu
ostatnich lat, w skutek licznych projektów społeczno- edukacyjnych, czy napływu
filmów o inwalidach, zaczynamy otwierać oczy na to, co nieoczywiste. Jednak
wciąż pozostaje kwestia tego, jak pomagamy. Często instynktownie, z
przekonaniem, że robimy to dobrze.
Ludzie na uczelni poznając mnie
coraz bliżej i czytając w międzyczasie mojego bloga, zaczynają rozumieć moje
problemy i są osoby, które naprawdę starają mi się pomóc. Czasem wręcz boję się,
aby nie zaszkodzili tym samym sobie. Myślę tu o sytuacjach, kiedy w czasie
zajęć zapisuję notatki na laptopie, a inni dostrzegają literówki i rzucają mi
hasło, abym je poprawił. W mniejszych salach takie podpowiedzi są całkiem słyszalne
przez prowadzącego, a jak każdy wie, ani nauczyciele, ani profesorowie nie
lubią, kiedy przeszkadza im się na wykładach. Nie spotkałem się jeszcze z
jakąkolwiek uwagą skierowaną do mnie, ale zawsze jest to napięcie, że może
nadejść pierwszy raz.
Regularnie obserwuję życie
studenckie moich znajomych ze środowiska blind i wiem, ze czasem ludzie mają
silną potrzebę zrobić coś za nich. Widząc, że krecik szura nosem po ekranie,
wolą mu ulżyć i przejąć stery nad klawiaturą. Nie wiedzą, że to właśnie wtedy
dany osobnik wszystko widzi i doskonale sobie razi. Właśnie dlatego szalenie
ważnym jest, abyśmy my, ślepaczki, tłumaczyli innym naszą instrukcję obsługi.
Wymaga to wprawy i czasem nie lada dyplomacji, bo są i tacy co pomyślą, że
jesteśmy niewdzięcznikami, krytykującymi ich jeszcze za dobre serce.
To by było na tyle w temacie!
Dziękuję Wam, że poświęciliście swój czas temu wpisowi i będę wdzięczny za
wszelkie komentarze z Waszej strony. To one inspirują mnie do dalszej pracy
oraz uczą, jak prowadzić tego bloga lepiej. Nowych czytelników zachęcam do
przejrzenia poprzednich wpisów w celu dowiedzenia się: czym jest szkoła specjalna, kiedy rodzic może zrobić z dziecka kalekę, czym jest moja choroba i od czego się to wszystko zaczęło ;)
Do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz