poniedziałek, 17 października 2016

STUDIA- masochistyczna pogoń za marzeniami wciąż trwa! 1:0 dla Stargardta!

NINIEJSZY WPIS NIE MA NA CELU BEZSENSOWNEGO NARZEKANIA NA ŻYCIE, BO TO NIGDY NIE PRZYNOSI ZMIAN NA LEPSZE

   Nie da się ukryć, że w ostatnim czasie nieco zaniedbałem prowadzenie bloga. Informowałem Was o moich wrześniowych wyjazdach, a potem zaczęły się studia… No właśnie!

   Pora wziąć temat studiów na tapetę!

   Wczoraj rozpoczął się trzeci tydzień roku akademickiego. Jestem na filologii włoskiej, co mnie bardzo cieszy, ponieważ kierunek ten był moim planem B- zaraz po szkole filmowej. Nie przypuszczałem jednak, że będzie to dla mnie ISTNA JAZDA BEZ TRZYMANKI!

   Wiele słyszałem o kierunkach lingwistycznych, ale żadna z tych pesymistycznych historii mnie nie zniechęciła. W końcu to WŁOCHY! Ta kultura… raj dla kogoś, kto zapiera się wszystkimi kończynami, by studiować coś humanistycznego! Nie dość, ze finalnie mogę zrobić sobie np. specjalizację z Zarządzania Kulturą, to po trzech latach będę znał kolejny język! I to nie byle jaki, a WŁOSKI!  Tak więc HELLO! A raczej CIAO!

   Teraz widzę, że w przeciwieństwie do wielu moich znajomych, którzy są na kierunkach społecznych, czy pedagogicznych, muszę naprawdę mocno zasuwać każdego dnia. Nie jest to złe, bo w końcu gdyby było tak łatwo, to mogłoby być zbyt nudno. Jednak tym razem nie zamierzam opisywać życia w pięknych kolorach, bo po wczorajszym dniu doszedłem do wniosku, że powinienem być szczery z moimi Czytelnikami i napisać także o chwilach trudniejszych, a takie właśnie przeżywam…

   Krecik na UKSWordzie!

   Ruszyłem na uczelnię z myślą, że jestem gotów na wszystko. Posiadam przenośny powiększalnik, którego używam do czytania najdrobniejszych tekstów, monookular, służący do oglądania mniejszych elementów z większej odległości (przydatne w teatrze) oraz podręczną lupę i dyktafon, którym za zgodą uczelni nagrywam wykłady. Nie mam oporów by mówić o mojej chorobie, kiedy jest taka konieczność, więc zdawałoby się, ze jestem przygotowany na dziką wyprawę po Licencjat.

   Intensywność zdobywanej wiedzy i metody przekazywania jej zaczęły mnie niestety przerastać. Wynika to głównie z przystosowania do nowej sytuacji. Każdy z moich uczelnianych kolegów musi ogarnąć system nauczania przez profesorów, wykładających  np. język włoski w trzech modułach, gdzie każdy porusza nieco inne zagadnienia i z początku trudno zebrać je wszystkie do kupy. Zajęcia wymagają obserwowania materiałów pokazywanych na rzutniku, korzystania z tego co mamy na kartach pracy oaz z własnych notatek. Nic ponad przeciętną!

   Zabawa się jednak zaczyna, kiedy musicie przełączać się z trybu monookular, na powiększalnik tak szybko, by nadążyć za grupą, która i tak nie zasuwa w piorunującym tempie. 
  
    To, co mnie osobiście zdołowało, to moment, w którym wykładowca prosi mnie abym  podał odpowiedź do danego zdania, lub żebym ułożył z koleżanką dialog składający się z nowopoznanych słówek, bo co w tym momencie następuje…

   Pięciosekundowe oczekiwanie na uruchomienie się sprzętu. W teorii można by rzec- spoko, to oni powinni przyzwyczaić się do tego, że pracujesz w nieco wolniejszym tempie.

Dla mnie jednak po którymś razie staje się to niezwykle żenujące i czuję się jak niedorajda.

   Wyróżniam to zdanie, bo chcę podkreślić, ze nie żyję w przekonaniu, że tak jest, tylko mówię o odczuciu które w takiej sytuacji mi towarzyszy. Świadomość zależności od elektroniki, która w każdym momencie może się rozładować, a nie zawsze w pobliżu jest źródło prądu, przyprawia o wk*rwienie.

   Wracając dzisiaj z uczelni czułem się, jakby mnie ktoś wielokrotnie przemielił. Pomyślałem, że to jest ten kolejny etap w życiu, kiedy muszę się nauczyć nowych metod radzenia sobie z własną dysfunkcją i za jakiś czas będę przez to silniejszy i podzielę się z Wami kolejną dawką życiowej wiedzy pt. „Jak sobie radzić, będąc krecikiem?”. Już teraz rozpracowuje mojego laptopa, aby móc pisać na nim bezwzrokowo w czasie wykładów i testuję program Narrator, który jest zawarty w systemie operacyjnym Windows 8. Z pewnością sobie poradzą, ale poczułem, że ważne jest, abyście mogli przeczytać również o tego typu doświadczeniach.

   Wiem, że moi znajomi ze środowiska „blind” stawiają czoła podobnym wyzwaniom, bo też zaczęli edukację w nowych środowiskach. Rozmawiając z nimi, cieszę się, że chociaż ja nie mam problemu z nawiązywaniem znajomości.

    O wyzwaniach związanych ze studiowaniem będę pisał przez najbliższe tygodnie. Skupię się na wielu aspektach, które z pozoru wydają się być błahe, ale czasem stają się dla słabowidzących życiowymi demonami…

Czekam na Wasze opinie w tym temacie ;)

Do następnego!




wtorek, 11 października 2016

Krecik na czerwonym dywanie!

   Już ponad dwa tygodnie temu zakończył się 41. Festiwal Filmowy w Gdyni!

   Czemu o tym piszę?

   Bo byłem na nim, jako wolontariusz!

   Od chwili gdy zostałem przydzielony do grupy nazwanej „Goście krajowi” sądziłem, że moim zadaniem będzie opieka nad jakimś sławnym reżyserem. Wożenie go po obiektach festiwalowych, rezerwowanie miejsc na seanse, zabawianie… a okazało się, ze będę stał na bramce w Multikinie i sprawdzał wejściówki na projekcje, czyli wymarzone fucha dla słabo widzącego ;)

   Wyzwanie to wydawało się dla mnie czymś absurdalnym, bo nasi goście posługiwali się karnetami na których nie potrafiłem dostrzec oznaczenia VIP, a miałem również za zadanie identyfikować właścicieli wejściówek na podstawie zdjęcia twarzy, które się pojawiało na ekranie komputera. Zdjęcia najczęściej okazywały się profilowymi z Facebooka. Na szczęście w praktyce było o wiele lepiej, bo spotkałem na swojej drodze multum innych wolontariuszy, którzy mniej lub bardziej rozumieli mój problem ze wzrokiem i pomagali mi w sytuacjach kryzysowych.

   Rozpoznawanie gwiazd!

   Możecie się domyśleć, że w tej kwestii miałem nie lada ubaw, a moi znajomi jeszcze większą bekę! W czasie festiwalu przewinęło się mnóstwo osobistości ze świata polskiego show biznesu, których identyfikatory miałem przyjemność "odpikać". Zwykle takie gwiazdy rozpoznawałem po lepszym ubiorze, bądź nienaturalnym zachowaniu moich kolegów. Skryty orgazm na twarzy lub wrażenie, że ktoś ujrzał wcielenie boskie, dawało mi sygnał, że właśnie przede mną stoi ktoś ważny.

   Uraziłem Magdalenę Cielecką!

   Niestety, ale nie zawsze potrafię odczytać kontekst sytuacji z twarzy moich znajomych i tak też było w czasie seansu filmu „Szczęście świata”. Przed rozpoczęciem filmu zapytałem moich koleżanek „kim jest ta Cielecka?”, na co jedna z nich odpowiedziała; „Magdalena Cielecka zagrała w „Zjednoczonych stanach miłości””. Nie oglądając wcześniej tego filmu, wciąż nie kojarzyłem tej osoby, a więc pytałem dalej. W końcu jedna z dziewczyn poinformowała mnie, iż ta Pani zagrała również w serialu „Hotel 52”, na co ja odrzekłem coś w stylu „E tam! Nie jest chyba aż tak powalająca, skoro jej nie kojarzę!”. Dodatkowo w czasie seansu prosiłem dziewczyny, aby mi czytały napisy w scenach obcojęzycznych. Zauważyłem, ze były one dziwnie spięte. W pewnym momencie kobieta siedząca za mną, wyszła z sali kinowej. Okazało się, że to była Magdalena Cielecka!

   Krecik na salonach!

   Udało mi się również wbić na bankiet otwierający festiwal, podając się za osobistego tłumacza dziennikarki z Niemiec, którą była moja koleżanka (z pochodzenia Niemka). Nieco absurdalnym było , iż rozmawialiśmy tylko po angielsku, który, jak sądzę, znała większość gości przybywającyvh na bankiecie. Nie byliśmy jednymi wolontariuszami, którzy wkręcili się na ten event, ale i  tak czuliśmy się wyróżnieni. Nie chodziło tu o darmowe żarcie i drinki, lecz o możliwość obcowania z ludźmi sukcesu, porozmawiania z nimi i poobserwowania jak się zachowują poza kamerami.Po tym festiwalu mam o wiele głębszą świadomość tego, jak zwykli są to luzie.

   Prawdziwe emocje

   Któregoś dnia dyżurowałem w kinie przy sali, w której miał miejsce pokaz filmu „Wrzeciono czasu” zmarłego reżysera Andrzeja Kondraciuka. Przybyły na niego Katarzyna Figura oraz żona twórcy Iga Cembrzyńska. To był dla mnie wyjątkowy seans, bo Pani Figura jest jedną z niewielu aktorek, które robią na mnie jakiekolwiek wrażenie. Mogłem też oglądać ten film, bo w trakcie jego trwania miałem doprowadzić spóźnioną Katarzynę Figurę na swoje vipowskie krzesło. W trakcie seansu wielu ludzi wyszło i na spotkaniu z aktorkami były zaledwie cztery osoby, w tym znajomi zmarłego reżysera. Zrobiło się bardzo sentymentalnie i niezwykle prywatnie. Aktorki pod wpływem sinych emocji wspominały reżysera i cieszyły się jednocześnie, że po tylu latach mogły się nareszcie spotkać. To było dla mnie coś niepowtarzalnego. Uczestniczyć w tak intymnym zdarzeniu, jakim stał się specjalny pokaz filmu.
  
    Pomagałem także w przeprowadzeniu gali rozdania nagród. Razem z chłopakami wprowadzałem i wyprowadzałem na scenę podesty z instrumentami dla muzyków. Widziałem każdego wręczającego nagrody z bliska, jak również nieżyjącego już Pana Andrzeja Wajdę. Dopiero teraz czuję wyjątkowość możliwości uczestniczenia w tej gali... 

   Obejrzałem wiele produkcji, ale nie chcę się rozpisywać na temat żadnej z nich, bo czuję, ze nie jestem do tego wystarczająco kompetentny. Mogę Was jedynie zapewnić, że na polskim rynku filmowym zamieszanie zrobią takie tytuły jak „Jestem mordercą”, „Zaćma”, „Królewicz Olch” czy najbardziej kontrowersyjny „Plac zabaw”.

   Gorąco polecam każdemu maniakowi kina wolontariat na takich wydarzeniach, bo można przeżyć naprawdę fajną przygodę, nauczyć się wielu ciekawych rzeczy, rozwinąć swoją wiedzę na temat filmu, przełamać pewne tabu i stereotypowe myślenie. Warto, nawet jeśli nie zobaczycie twarzy Pani Cieleckiej ;)

   Czekam na Wasze pytania i korzystając z okazji, dziękuję za ostatnią gorącą dyskusję pod wpisem dotyczącym aborcji. Tworząc go, nie miałem świadomości nadchodzącego Czernego Protestu. Wasz odzew na niego poszerzył horyzonty mojego myślenia na wielu płaszczyznach… Poczułem to, czego mogę życzyć każdemu blogerowi, czy dziennikarzowi- uczucie sensu tworzenia tych treści i siłę oddziaływania nimi na świat J

   Do następnego wpisu!