poniedziałek, 3 lipca 2017

Bądź gotów na bycie krecikiem!



   W ostatnim tygodniu brałem udział w warsztatach aktywizujących zawodowo organizowanych przez PZN (Polski związek Niewidomych). Spotkałem parę inspirujących osób z problemami wzrokowymi. Niewidomych i słabowidzących z dysfunkcjami nabytymi w wyniku wypadków oraz wrodzonymi. Ludzie na zupełnie innych etapach rehabilitacji przystosowującej do życia w chorobie. Jedni po przepracowaniu 30 lat, jako kierownicy budowy, spełniający swoje powołanie w zawodzie nauczyciela i tacy, którzy dopiero wchodzą w karierę zawodową.

   To, co większość z tych ludzi łączy, to nagły JEB!

   Chwila, w której niepełnosprawność daje o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie.

   Jak sobie z tym poradzić? Jak żyć nie będąc ani niewidomym, ani pełnosprawnym? Jak się przygotować na ewentualną całkowitą utratę wzroku?


   Zanim wypowiem się na ten temat, muszę wspomnieć, ze pisząc to mam w głowie również sytuacje życiowe moich znajomych ze szkoły dla osób niedowidzących. Osoby cierpiące nie tylko na dysfunkcje wzroku, ale również na tle innych przewlekłych schorzeń. Widzę, jak uciążliwym jest dla nich zmotywowanie się do jakichkolwiek działań, dążących ku samorozwojowi, bo ustalmy!

   Kto z Was chciałby ślęczeć nad książkami, przygotowując się do egzaminów na studia w momencie, kiedy raz w miesiącu lądujecie w szpitalu z powodu pogarszającego się stanu zdrowia, kolejnego zapalenia spojówki, lub funkcjonujecie jak naćpani z powodu silnych leków podtrzymujących Wasze widzenie?

   Nikt!

   A jednak lata lecą, a żyć trzeba!

   Uważam, że rozwiązaniem tej sytuacji, może być przygotowanie się na najgorsze. To może zabrzmieć dziwnie, bo kiedy sam chodziłem jeszcze do gimnazjum kpiłem z nauki alfabetu Brille’a, bo twierdziłem, że nigdy mi się on nie przyda. Rzeczywiście na dzień dzisiejszy potrafię czytać czarno druk, jednak wiem, że umiejętność korzystania z tego narzędzia, tak jak umiejętność bezwzrokowego pisania na komputerze mogłyby mi niejednokrotnie ułatwić życie.

   Błędne koło.

   Kreciki, które przez dłuższy okres swojego życia nie decydują się na podjecie się rehabilitacji przystosowującej do funkcjonowania w życiu prywatnym i zawodowym, jako osoba niewidoma, tracą coraz bardziej wzrok na męczeniu się z czynnościami życia codziennego. Przestają czytać i robić coś ponad to, czego wymaga egzystencja krowy. Tracą wiarę w sens swojego istnienia i swoje możliwości. Popadają w depresję, a niejednokrotnie także zaniedbują swój wygląd zewnętrzny i zdrowie. Mają również problem z tym, aby znaleźć miłość swojego życia, bo kto chciałby się związać z kimś, kto nie potrafi kochać samego siebie, kto jest zaniedbany i nieporadny?

   To sprawia, że ich choroby na tle nerwowym pogłębiają się, a oni mają kolejny argument ku temu, by nic ze sobą nie robić.  

   Finalnie otrzymujemy rencistę niepełnosprawnego w stopniu znacznym, niezdolnego do wykonywania pracy i życia społecznego.

   W czasie tych ostatnich warsztatów doszedłem do wniosku, że nie ma warunków życiowych, które mogą nam zapewnić sukces w przystosowaniu się do funkcjonowania społecznego. Poznałem ludzi, którzy nie mieli styczności ze szkołami dla dzieci niedowidzących, a mimo to ciężką pracą nauczyli się radzić sobie z życiem. Znam też ludzi, którzy po wieloletniej opiece ze strony specjalnych ośrodków, nie potrafią dalej zapewnić sobie dobrej egzystencji wykraczającej poza bazowaniem na zasiłku socjalnym.

   My, słabowidzący nieustannie musimy walczyć o samych siebie! Nikt tego za nas nie zrobi! Jesteśmy autonomiczną firmą i to my wyznaczamy szkolenia i działania, która wykreują w nas produkt tak skuteczny i interesujący dla świata, że będziemy wychwytywani w sferze zawodowej, czy towarzyskiej! I nasze problemy zdrowotne nie będą w tym odgrywały żadnej roli!

   Podsumowując:

     Zapierdalać Drogie Krety! Życie na Was czeka!

   Do następnego!


niedziela, 25 czerwca 2017

Filologia języka obego? Warto?



   Chciałbym Wam trochę opowiedzieć o kierunku studiów, którego pierwszy rok niedawno ukończyłem. Czym dla mnie jest filologia włoska i dla kogo może ona być dobrym rozwiązaniem na przyszłość?

   

   W październiku ubiegłego roku zacząłem studia licencjackie na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie- Italianistykę. Wybrałem ten kierunek z  powodu warsztatów medialnych, jakie odbyłem dwa lata wcześniej we Włoszech. Po prostu spodobał mi się ten język, a ta uczelnia oferuje naukę włoskiego od podstaw.
Stwierdziłem, że nawet jeśli przerwę te studia, bo dostanę się np. na kierunek aktorski, to nie stracę tego roku, bo nauczę się języka. Co więcej będę miał bardziej skonkretyzowane wykształcenie humanistyczne, niż np. po dziennikarstwie.
Byłem zniechęcany do tego wyboru przez niektórych, którzy znali moją osobowość i twierdzili, że dla kogoś kto lubi ruch, dynamikę, a nie pracę stacjonarną, to może być męczarnia.

   W praktyce Ci ludzie się nie mylili. Przede wszystkim idąc na filologię trzeba liczyć się z tym, że:
   - nie posiada się tak bujnego życia studenckiego, jak na innych kierunkach studiów.
   - wymaga on systematycznej pracy.
   - musisz to kochać! Chcieć oglądać filmy, czytać artykuły, uczyć się na różne sposoby, aby jak najbardziej oswoić się z tym językiem.
   - filologia to przede wszystkim historia. Najczęściej historia literatury. W przypadku kultury włoskiej, widzę, że potrafi to ułatwić zrozumienie pewnych czynników rozwoju literatury na przestrzeni lat, ale nie spodziewajcie się, że w późniejszym okresie rozwoju zawodowego wykorzystacie tą wiedze.
   - musicie lubić przyswajanie literatury i być na to wrażliwi, aby móc później np. dobrze tłumaczyć teksty znanych poetów. Alternatywnie możecie zakręcić się wokół problemów językoznawczych, które nieraz są o wiele bardziej życiowe.
   - jeżeli masz problemy ze wzrokiem, to wiedz, ze czeka Cię tytanowa praca, aby być tak dobrym, jak inni. To nie tyczy się jedynie filologii. Twojemu mózgowi nie pomaga takie bodźce, jak tabliczki z napisami w obcym języku rozwieszone po pokoju, czy na ulicach. Musisz sam dostarczać mu więcej stymulatorów do tego, aby przyzwyczaił się do nowego „ojczystego” języka.

   Powiem Wam dodatkowo rzecz, którą usłyszałem na spotkaniu z doradcą zawodowym. To nie jest kierunek dla ludzi, którzy lubią jak się dzieje i chwytają w życiu wiele srok za ogon, nie chcąc być specjalistą tylko w jednym fachu. Filologia wymaga perfekcjonizmu. Dokładnego wyuczenia się zasad gramatycznych i mocnego trzymania się w pewnych schematach. Przez to min. mam problem z zaliczeniem pierwszego roku studiów ;)
Jest praca po tych studiach, jak po każdych innych. Języki to genialne narzędzia, a jeśli jeszcze ogarniacie strukturę gospodarczą danego kraju, to na spokojnie możecie z czasem znaleźć swoją nisze, pomysł na biznes itp.

   Mam nadzieję, że niektórych zainspiruję tym wpisem i czekam na Wasze komentarze, bo wiem, ze wśród osób z dysfunkcjami wzroku jest mnóstwo lingwistów oraz filologów.

   Do następnego!

piątek, 23 czerwca 2017

REAKTYWACJA! Bentornato!



   Czy jest tam kto?

   Ponad rok temu rozpocząłem tworzenie bloga, który okazał się strzałem w dziesiątkę! Znalazłem swoją niszę oraz odbiorców. Zacząłem wychodzić poza sfery znajomych i miałem okazję korespondować z jedną z moich czytelniczek. Niesamowite uczucie! A jednak zaprzestałem pisania.

   „Słabowidzący, DOBRZE MYŚLĄCY


   Ta nazwa dość mocno zobowiązuje. Po serii inspirujących wpisów opartych na moich doświadczeniach i ukazujących siłę w słabości oraz sposoby radzenia sobie w trudnych sytuacjach rozpocząłem okres studiów i jak mogliście zauważyć w tamtym czasie o wiele mniej pisałem. Podzieliłem się z Wami moimi trudnymi początkami związanymi z dostosowaniem się do środowiska akademickiego, niekoniecznie przyjaznego osobom z dysfunkcjami.
  
   Doszedłem do wniosku, że przestaję być DOBRZE MYŚLĄCY, bo nie odnajdywałem się wielu sytuacjach, moja strategie radzenia sobie nawalały i nie czułem się tak silną osobą, jak wcześniej. Oto odpowiedź, czemu mnie tu nie było.

   Czemu teraz jestem?

   Uznałem, że ważnym jest poruszenie niektórych kwestii, z jakimi sam się zetknąłem:

   - Wytrwałość w osiąganiu celu.

   - Gdzie jest rozsądna granica pomiędzy odpowiedzialnym realizowaniem swoich decyzji, a zniewoleniem się niewłaściwymi?

   - Czym jest dla mnie filologia i czym może być dla słabowidzacego?

   - „Gdybym był na Twoim miejscu…” – wpływ rad ludzi nas otaczających.

   - Myślenie boli i wywołuje zakwasy.

   - Motywacja w najbliższych- ślepa uliczka.

   Będę stawiał więcej pytań i chciałbym, żebyś Ty, Drogi Czytelniku, pomógł mi w znalezieniu na nie odpowiedzi.  W duchu wierzę, ze nie jestem jedyną osobą, która boryka się z wyzwaniami, o których dorośli mówią z dystansem, jak o czymś, co jest błahe, ale mnie się wydaję, że problemy nas, młodych ludzi, dotyczące odnalezienia własnego miejsca na ziemi, pogłębiają się. Im więcej dróg, tym więcej pułapek. A paradoksalnie czasem najlepsze rozwiązanie jest w najprostszych środkach.

   Zapraszam was do ponownego śledzenia mojego bloga i ma nadzieję, że razem stworzymy kolejny interesujący rozdział Internetu ;)

   Do następnego!
  

piątek, 14 kwietnia 2017

Ty debilu mój kochany!


   - Ty jesteś jakaś nienormalna!

   - Oj, weź! Ale ty głupi jesteś!

   - Ty debilu!


   To tylko niektóre z „czułych słówek”, które nieraz prezentują sobie przyjaciele, znajomi, a nawet najbliżsi. Tyczą one nie tylko młodszego pokolenia, bo podobne teksty, lecz może w nieco zmienionej formie wychodzą z ust tych o wiele bardziej doświadczonych życiowo. Często nie są one formą obrazy, nie wypowiadamy ich ze złymi intencjami, a jednak średnio się czujemy, kiedy dotykają one nas samych.


   Ale zejdźmy jeszcze na chwilę z tematu obrażania, a skupmy się na samej krytyce. 


   Wyobraźcie sobie, że posprzątaliście dom na Wielkanoc. Co więcej! Naszykowaliście jedzenie na stół wielkanocny. Staraliście się ze wszystkich sił, aby sprawić by ten nadchodzący okres, był jak najprzyjemniejszy dla Was i Waszej rodziny. 
Siedzicie przy stole i nagle słyszycie…
- Ta sałatka jest przesolona!
- No ładnie tu posprzątałeś/łaś!
- Ciasto drożdżowe powinno odleżeć przed dalszym pieczeniem, bo potem wychodzi taki zakalec!


   Zastanówcie się przez chwilę, które z tych trzech wyżej wymienionych uwag, zrobiłyby na Was największe wrażenie. Śmiało zgaduję, że te negatywne! 
   
   I w tym tkwi sedno sprawy!


   Nie potrzeba badań naukowych, byśmy mogli stwierdzić, że o wiele łatwiej przychodzi nam krytykowanie innych, a niżeli ich docenianie. Czytając książkę „Głaskologia” Miłosza Brzezińskiego dowiedziałem się że istnieje proporcja 2:1, czyli stosunek wartości krytyki, a pochwały. Każdy człowiek o wiele lepiej się rozwija, kiedy jest chwalony a jego wysiłki są doceniane. Zupełnie inaczej to wygląda w przypadku nagan. Naukowcy przeprowadzili badania polegające na mówieniu komuś uwag i pochwał. Okazało się, że kiedy usłyszymy jedną uwagę i jedną pochwałę, skupiamy się o wiele mocniej na krytyce. Dopiero w stosunku dwóch pochwał do jednej krytyki, możemy poczuć się lepiej.



 - Pani Aniu! Jest pani niezwykle ważną jednostką w naszej firmie, ma pani niesamowitą energię, ale czy mogłaby pani wreszcie zacząć pracować, a nie popijać kawę z koleżankami?
    Błędem niektórych pracodawców, czy przełożonych jest, że kiedy chcą zwrócić swojemu pracownikowi uwagę na niewłaściwe zachowanie, próbuję ubrać to w ładne słowa. Dużym ułatwieniem zdaje się być jednoczesne pochwalenie dobrych cech pracownika. Jednak jeśli dana jednostka usłyszy dwie pozytywne informacje na swój temat i trzecią – najistotniejszą- będącą krytyką, może zapomnieć o tym, że powinna nad czymś popracować. Czuje się usatysfakcjonowana, ponieważ jej szef chwali jej pracę. 

- No ja nie wiem Halina co mam zrobić z tymi moimi dziećmi! W ogóle mnie się nie słuchają!


   Od niedawna mówi się też o ogromnym znaczeniu krytyki na wychowanie dziecka. Wielu rodziców bardzo często systematycznie zwraca uwagę, na błędy popełniane przez ich pociechy. Niestety, ale nie tak często pamiętają o tym, by chwalić je za sukcesy, bo dla nich są one wymaganą normą. W takiej sytuacji dziecko czuje, że wciąż jest niewystarczająco dobre i przez to w przyszłości o wiele gorzej może odnaleźć się w społeczeństwie. A wystarczyłoby o wiele więcej chwalić, a… nie karać złych zachowań. Dziecko tworzy w sobie świadomość, że nie dostało nagrody, a jego opiekun nie jest zadowolony, nie mówi nic złego, ale też nic dobrego.  Metoda trudna, ale z moich obserwacji wynika, że warta uwagi ;)


   Powracając finalnie do kwestii żartobliwego obrażania siebie nawzajem, bądź zwracania się do siebie w sposób niekulturalny. Obojętnie jakbyśmy oficjalnie nie przyjęli dystansu do samych siebie i do panującej relacji, te słowa mają na nas wpływ. Zaakceptowanie wzajemnego braku szacunku nie jest żadnym rozwiązaniem. Ma ono dalekie negatywne konsekwencje.
 

   To tyle ode mnie w tym pseudo- psychologicznym wpisie, który mam nadzieję niektórych zainspiruje.


   Czekam na Wasze komentarze ;)


   Do następnego!

czwartek, 6 kwietnia 2017

Ustalmy to! Nie potrafimy ze sobą rozmawiać!


   Teza zbyt śmiała? A może nie dotyczy ona każdego?
 

    Z pewnością mój wykładowca od Etyki zwróciłby mi uwagę na tą niepoprawność polityczną- „Nie używajmy określeń wszyscy, zawsze i każdy!”
Jednak nie ulega wątpliwości, ze rozmowa jest swego rodzaju sztuką przez niewielu dobrze opanowaną.
 

   Socjo- psycho- specjaliści (amerykańscy najczęściej) uwielbiają nam powtarzać, że  współczesne pokolenia nie potrafią funkcjonować w relacjach społecznych, bo ciągle tylko ta cyberprzestrzeń… te messagery, snapchaty i inne gnioty, które nie skłaniają nas ku popatrzeniu sobie w oczu, porozmawianiu przy wspólnej kolacji itp.
 

   Oczywiście coś w tym jest i sam nie kryję irytacji faktem, że moi znajomi nawet w restauracji nie potrafią wyłączyć się do życia, ale chciałbym zwrócić uwagę na inny problem osób, które mimo wszystkich przeciwności losu podejmują się próby rozmowy realnie face to face, touch to touch, wyziew- wyziew itp…
 

   Człowiek lustro
 

   Czy zdarzyło Wam się kiedyś opowiadać komuś o ważnym dla Was wydarzeniu, o jakimś incydencie, bądź przemyśleniach, które krąż Wam po głowie, a ta osoba pomimo iż wysłuchała, nie odpowiedziała w żaden sposób, odnosząc się do poruszanego przez Was tematu, tylko rozpoczęła własny monolog?
 


   Mnie jak najbardziej!
 

   Zacząłem się zastanawiać, czy to ze mną jest jakiś problem, bądź z moimi rozmówcami, bo nie odczuwam satysfakcji z tego typu rozmowy. Ja się wygadałem, ta druga osoba też i tyle. Nikt nie wyszedł poza swoje ego.  Nasłuchując rozmów w metrze, w pubach i na uczelni stwierdzam, że nie jestem sam!
 

   Istnieje coś takiego jak etykieta językowa, która w zależności od narodowości jest inna. Chodzi o zbiór wzorców językowych zachowań grzecznościowych, różnych w zależności od danej sytuacji zwyczajowej. Są także pewne zasady tworzenia czytelnego komunikatu dla swojego odbiorcy i to wszystko opracowali mądrzy ludzie, będący językoznawcami. I kij z tego skoro i tak nie potrafimy rozmawiać!
 

   Nie potrzeba do tego szczególnego kursu, albo porad, tylko większego wyczulenia. Piszę o tym, bo żyjąc w metropolii mam coraz mroczniejsze poczucie, że egzystując w tłumie jesteśmy sami, w swoich myślach, ambicjach, przekonaniach, a nawet uczuciach. Mamy problem z otwieraniem się na to, co świat ma nam do powiedzenia.  I choć może nie odkryłem ameryki, to mam nadzieję, że mnie, jak również może Tobie, Drogi Czytelniku, uda się nad tym popracować. 
   
   Piszcie mi proszę o Waszym punkcie widzenia. Czekam na Wasze komentarze!

piątek, 3 lutego 2017

Przebudzeni w "Szatni"

   SKANDAL!

   Mamy już drugi miesiąc nowego roku, a ja piszę dopiero swój pierwszy post. Oczywiście mam całkiem dobrą wymówkę- SESJA! Ten niezwykły okres  treningów mojego mózgu, wytrzymałości psychicznej i  przeczyszczania pęcherza kolejnymi porcjami kawy o drugiej w nocy jeszcze się nie zakończył, ale mam chwilę oddechu i chciałbym ją wykorzystać na opowiedzenie Wam o pewnym spektaklu. Zaufajcie mi, nie będzie to recenzja szpanująca faktem, iż czasem podejmuję próby odchamienia się. Zapraszam ;)

   W styczniu wraz z teatrem, do którego należę, wybraliśmy się na spektakl, który miał się odbyć na scenie Akademii Teatralnej w Warszawie. Prawie nie miałem pojęcia, na co idę. Słyszałem tylko, ze grają tam osoby z dysfunkcjami, treść symboliczna, jacyś znajomi… YOLO! Byle zapomnieć choć na moment o nauce, lecz w sposób konstruktywny!
  
    Co zobaczyłem?

   Trudno opisać. „Szatnię”. W skrócie- o życiu. Wyczułem w tej sztuce niezwykłe poczucie humoru. Pewne obśmianie kruchości i słabości ludzkiej, ale nie w sposób jakkolwiek rażący. Gdyby nie hasło rzucone przez kogoś przed pokazem, że grają w nim osoby niepełnosprawne, być może zupełnie bym się na tym nie skupił, bo ujrzałem taką precyzję, współpracę, wzajemne wyczucie, naturalność  na scenie, że pozazdrościłem aktorom . Trudnym zadaniem, jest utrzymanie  świeżości w wyrażaniu emocji, kiedy grasz swoją rolę po raz kolejny. A dorzućmy do tego stres!

   O kim tak „głośno” piszę?   








   Teatr Przebudzeni, działający od ponad dekady. Prowadzony przez Panią Monikę Kazimierczyk i choć nazwisko to pewnie większości z Was nie będzie nic mówić, to uwierzcie mi, ze chcielibyście poznać tę kobietę. Poznałem Ją na jednym z festiwali teatralnych, na który przyjechała z zupełnie inną grupą teatralną- Wo/Men (ich też pokochałem, za niesamowitą energię oraz podkłady muzyczne- piosenki The Dumplings). Ta sama osoba okazuje się być arteterapeutką, która przed laty podjęła się czegoś, co wszyscy uważali za bezsens. Zaczęła pracować z osobami niepełnosprawnymi w miejscowości Koło metodami sztuki teatralnej! Jak się domyślacie, efekty tych działań można teraz oglądać.

   Po spektaklu była dyskusja i to ona dała mi ogromny zastrzyk inspiracji oraz refleksji. min. wypowiadał się jeden z akademickich profesorów, który mówił, że widział wiele podobnych działań artystycznych i zawsze odrzucającą jest próba udawania, że wszystko jest ok. Mam problemy z chodzeniem, ale usilnie próbuję Kroczyc, niczym modelka po wybiegu. Postacie, jakie nam aktorzy teatru Przebudzeni sprzedają, są wpisane w ich osobowości. Albo inaczej… to ich unikatowe cechy nadają treści bohaterom.

   Również w tej początkowej fazie dyskusji, kiedy to wypowiedział się ten sam wykładowca, na tapetę wyszedł temat kategoryzacji tego rodzaju sztuki. Wykonywanej przez tego typu aktorów. Pojawiła się myśl, czy tego rodzaju sztuka mogłaby sama na siebie zarabiać. W pewnym momencie czułem, że zaczynamy popadać w bałagan koncepcji podpięcia teatru Przebudzeni pod znany nam system funkcjonowania innych teatrów. Myślę, że na dzisiaj możemy tylko obserwować. Takie wypowiedzi artystyczne wciąż są na tyle oryginalne, a zarazem dryfujące po wodach Tabu i Tolerancji, że nie jesteśmy w stanie ich całkowicie zdefiniować.       
   Teatr drogi, a teatr celu!

   Nie jestem pewien, czy dokładnie takie słowa zostały użyte przez Panią Monikę Kazimierczyk, ale sens jej wypowiedzi był następujący: Istnieją dwie metody pracy nad spektaklem. 

   1. Teatr drogi- bierzemy swoje umiejętności na warsztat, problemy, które nas dotyczą, coś wspólnie tworzymy i najważniejszym w tym procesie nie jest finalny spektakl, a to, co zyskamy tworząc go.

   2. Teatr celu- dążymy tylko i wyłącznie do tego, żeby zrealizować sztukę i ją wystawić.

   Ta myśl, wywarła na mnie ogromne wrażenie, bo dotarło do mnie, że przez pewien okres pracy w teatrze amatorskim realizowałem tę druga metodę, przez co czułem mniejszą radość i poczucie rozwoju. Myślę, że dobry, profesjonalny teatr powinien posiadać cechy obu metod… 

  Zainteresowanych teatrem Przebudzeni odsyłam do fanpage’a: https://www.facebook.com/teatr.przebudzeni/?fref=ts

   To by było na tyle w tym pierwszym i bardzo długim wpisie.  Śmiało mogę rzec, iż na nowo startuje z moją działalnością. Mam nadzieję, że nowa grafika oraz treści przypadną Wam do gustu. Koniecznie piszcie o swoich wrażeniach oraz przemyśleniach. 

   Do następnego!